JAKUB (pogodny prorok zagłady), GRACJAN, LENA, Mąż Leny
Kocie dni to sztuka w pewien sposób charakterystyczna dla polskiej dramaturgii, ale też odmienna - i to w sposób zamierzony - od tego, co dzieje się w literaturze dramatycznej i w samym teatrze. A dlaczego tak sądzę, szybko wyjaśniam.
Jest trzech bohaterów, w tym jeden główny, co wcale nie znaczy, że najważniejszy. Główna postać pozostaje w "dziwnej" korespondencji z innymi, klasycznymi już postaciami polskiej dramaturgii. Wspomnę tylko o jednym, różewiczowskim Bohaterze, który - prawda to - ma zupełnie inne doświadczenie, ale pozostaje w niemal takiej samej symbiozie z otoczeniem, a w zasadzie w braku tegoż zespolenia z rzeczywistością, czy to rzeczywistością społeczną, ideową i jakąkolwiek bądź.
Dni odstają zaś od głównego nurtu "obowiązującej" dramaturgii w teatrze i to dość zdecydowanie, choć cały czas sygnalizują, że postacie egzystują w tym samym świecie i czasie, co bohaterowie "brutalizmu". Przede wszystkim mniej ćpają, a w każdym razie autor zdaje się mówić, że niewiele, jakąś tam marychę pociągają, no i piją - ale to ostatnie jakby polski stempel. W związku z tym bohaterowie Szulca są mniej rozhisteryzowani, co wcale nie znaczy, że odznaczają się jakąś szczególną równowagą. Równowagą ducha i wyborów. Właśnie to ich różni, różni zdecydowaną kreską i takimż językiem.
Nazywam to "wiewem polskim", a myślę, że to wyjaśni treść sztuki. A jest ona osadzona w jednym miejscu, jest to "poddasze polskich perspektyw". Ta krytyczna metafora skrywa w sobie rzecz jasna scenę w jakimś teatrze (w którym sztuka miejmy nadzieję będzie grana), gdzie bohaterowie się artykułują. Tak naprawdę nie wiemy, skąd przychodzą, ani gdzie zmierzają. Ich doświadczenie jest skromne: jest to jakiś "interwał klapsa" w nudnej melodii dzieciństwa i Pierwsza Miłość, pisana tylko z tego powodu z dużych liter, że ma dla nich znaczenie niemal jak Rewolucja Francuska. Takim zdaje się być główny bohater, Jakub. Trochę "bogatsza" jest Lena, gdyż ma za sobą pierwsze lata nieudanego, bo niechcianego małżeństwa. Trzeci z bohaterów, Gracjan, to rezoner - ściana w klatce do gry w squasha, która musi być, bo Jakub nie wyartykułowałby swojego wnętrza. Ale to ściana zdecyduje się na jakiś krok, aby opuścić klatkę, "da nogę" do Paryża.
To mniej więcej bohaterowie sobie opowiadają i przeżywają. Jednak w sposób mniej histeryczny niż bohaterowie "brutalizmu", bo tamci zupełnie nie wiedzą, w co się wczepić, wszystkie wartości im zostały wymiecione. Poprzednikiem Jakuba był jednak Bohater, ten też plątał przeszłość z perspektywami i miał świadomość, że jest "bliżej końca niż początku" (świata?).
Kocie dni niczego nie przesądzają, Gracjan opowie Jakubowi, że w Paryżu jest "takie samo gówno", Lena zamieni pierwszego męża na drugiego. Po Pierwszej Miłości musi przyjść druga miłość i jest nadzieja, że będzie ona normalna.
Sztuka Stefana Szulca opowiada nasz świat w sposób odmienny, niż "obowiązujący" w literaturze dramatycznej, bo jest świadoma tradycji. Przekreśla histerię, pozostawiając zagubienie. Wybiera spokojny ton, bo krzyk jest niezrozumiały. Mówi o tym samym świecie, w którym kilka prawd zostało zgniecionych na miazgę, ale nie wymiecionych. Ot, miłość.
Waldemar Mystkowski