Kleks. Szkoła wyobraźni
Sztuka zaczyna się od gorzkich wspomnień grupy dorosłych o tym, jak to nic w ich dziecięcej przeszłości nie było takie, jak trzeba. Wypowiadają litanię skarg na swoje uciążliwe życie w świecie upomnień, ograniczeń i dokuczliwości. Ten ponury wielogłos przerywa Pan Kleks. Proponuje im podróż w przestrzeni i czasie do świata, w którym wszystko jest możliwe i panuje absolutna wolność, a nauka jest czystą przyjemnością – do Akademii Pana Kleksa. W tym świecie można mieć skrzydła lub płetwy, a za sprawą konsumpcji piegów sporządzonych z samych kolorów i smaków można zmaleć albo urosnąć. Tu nie panują żadne zasady. Każdy może opowiadać dowolne historie. Ten świat otoczony jest murem z wieloma furtkami, które prowadzą do innych bajek. Zabrakło zapałek? Proszę bardzo: można skoczyć do Andersena i pożyczyć pudełko od jego zziębniętej bohaterki. Wstęp do furtek ma co prawda tylko Adaś Niezgódka, ale przecież przy odrobinie wysiłku każdy może stać się Niezgódką, a nawet, gdy na chwilę zabraknie Kleksa, wszyscy bez trudu stają się Kleksem. A jeśli wydarzenia przybierają niepokojący kierunek, od głosowania widowni zależy, czy pauzujemy dany wątek (by np. Dziewczynka z Zapałkami nie zamarzła), czy bajka może dalej toczyć się swoim torem. Na scenie pojawia się szereg baśniowych postaci, jak groźne Wilki czy Książę zamieniony w Szpaka, który wypowiada jedynie końcówki wyrazów. W tym świecie wszystko jest możliwe, dopóki działa wyobraźnia. W samo południe jednak pojawia się nowy uczeń, robot Alojzy, który uważa, że wyobraźnia to „błąd w systemie” i w życiu można kierować się wyłącznie logiką, stosując żelazne reguły. Kto wygra w tej konfrontacji? Tabliczka mnożenia – logika czy farby – „magia bez instrukcji”?
Trzymajmy kciuki, by świat emocji i wyobraźni nie został pokonany bez reszty przez bezduszną logikę Alojzego, który nieodparcie kojarzy się z wszechobecną dziś sztuczną inteligencją.