Ne me kite pa
Trzy pary – w tym jedna lesbijska – biorą ślub, rozwodzą się i szukają... niektóre na powrót siebie wzajemnie, inne swojego własnego głosu i tożsamości – tym razem już osobno. W swoim pełnym rozmachu debiucie dramaturgicznym Paulina Ilska z lekkością żongluje stylami i konwencjami, przechodząc płynnie od teatru absurdu, przez psychologiczny realizm, do romantyzmu czy baśniowości rodem ze Snu nocy letniej. A wszystko to, by z uważnością, czułością i sporą dawką humoru przyjrzeć się międzyludzkim związkom i naszym niezdarnym wysiłkom w poszukiwaniu szczęścia w miłości.
W scenach przedstawiających rozprawy rozwodowe przed Wysokim Sądem małżeńskie niesnaski zostają wyolbrzymione do poziomu groteski i absurdu, co znajduje swoje odzwierciedlenie w barokowym – a jednocześnie pełnym kolokwializmów – języku. Jednak przedstawione w krzywym zwierciadle sądowe batalie tylko pozornie służą ujawnieniu małostkowości sporów między małżonkami – na co wskazuje obecność komentującego wydarzenia Papieru, który przecież „wszystko przyjmie”. Gdzieś między kłótnią o to, kto dostanie lodziarnię, a kto fabrykę lnu, zawsze kryje się w końcu niezaspokojona potrzeba miłości. Najlepiej widać to w realistycznej scenie mediacji między Renatą i Adelą, w której konflikt o przeprowadzkę za granicę nie tyle wskazuje na dystans dzielący partnerki, ile na wzajemną potrzebę bliskości.
Inaczej jest w skonstruowanej na wzór dramatu romantycznego czy Wesela scenie, w której weselnych gości nawiedzają duchy przeszłości, zmuszając do konfrontacji z niewygodnymi emocjami. Dawne pragnienia, ideały i żale nie dają się już zmienić i zaspokoić, wskazując pośrednio na konieczność dbania o to, co jeszcze nie stało się jedynie wspomnieniem. Dlatego po wybuchowej eskalacji wszystkich związkowych konfliktów w dalszej części utworu i finalizacji rozwodów następuje epilog, w którym w baśniowym lesie dawni zakochani szukają desperacko swoich partnerów, śpiewając tytułową piosenkę Jacques’a Brela – Nie opuszczaj mnie. I choć nie wiemy, czy dane im będzie się odnaleźć – z perspektywy Wielkiej Bogini układającej postaci do snu nic się nigdy nie zmienia: wszyscy potrzebujemy miłości i nie chcemy zostać opuszczeni.