W pewnym teatrze reżyser rozpoczyna próby do spektaklu na podstawie noweli Pirandella. Jej treścią jest historia dość niekonwencjonalnej rodziny La Croce złożonej z rodziców – Ignacii i Palmira – i czterech córek – Momi, Titiny, Dori i Nenè. Rodzina przeprowadziła się na konserwatywną Sycylię, wzbudzając bulwersację lokalnej społeczności swoim stylem życia. Zarówno matka, jak i córki flirtują z miejscowymi oficerami lotnictwa; Palmiro, nie pozostając im dłużny, przeżywa płomienny romans z kabaretową wokalistką. Komplikacji będzie co nie miara i poleje się krew.
Przedstawienie ma być w zamyśle reżysera improwizacją. Żąda on od aktorów, by w pełni utożsamili się z odgrywanymi postaciami. Jednocześnie co chwilę każe im wychodzić z roli i dostosowywać się do jego nowych pomysłów. Na tym tle wywiązuje się konflikt, który mocno zakłóca przebieg spektaklu. Aktorzy są raz sobą, raz odgrywanymi postaciami, nikt nie jest pewien, co jest fikcją, a co dzieje się naprawdę. W cały ten tragikomiczny bałagan ingeruje dodatkowo raz po raz zirytowana publiczność, potęgując chaos, a zarazem efekt komediowy.
Nowatorski na tamten czas koncept teatru w teatrze pojawia się i w innych sztukach Pirandella. Dziś wieczorem improwizujemy jest bowiem częścią trylogii, w skład której wchodzą Każdy na swój sposób i najsłynniejsza sztuka noblisty – Sześć postaci w poszukiwaniu autora. We wszystkich trzech utworach zostaje zatarta granica pomiędzy rzeczywistością sceniczną a światem realnym. W każdej z nich dochodzi do pewnego rodzaju konfliktu – między aktorami a widzami, aktorami a reżyserem (tutaj) czy wreszcie aktorami a odgrywanymi postaciami – co uniemożliwia opowiedzenie historii. Pirandello ilustruje w ten sposób swoją tezę o niemożności odtworzenia rzeczywistości na scenie, której możliwości są zbyt ograniczone, a konwencja i prawda muszą się rozmijać.