Wigilia Tadeusza Kuty to sztuka, która zaczyna się jak komedia obyczajowa, ale kończy się pytaniem, którego nikt nie chce zadać: czy wolne miejsce przy stole naprawdę jest dla nieznajomego — czy tylko dla naszego alibi? Słowa rozbijają się tu o ściany nowoczesnego mieszkania jak odbite SMS-y. Ona i On – para z katalogu IKEA, z duszami z przeceny. On myśli, że życie to Excel. Ona pamięta jeszcze kolędy, których nie śpiewało się dla lajków. Wchodzi Gość — nieproszony, niewygodny, z walizką jak ze snu. Coś w nim nie pasuje. A potem pasuje aż za bardzo.
To jest sztuka o tym, jak bardzo się mijamy, nawet gdy siedzimy tuż obok.
O tym, że najwięcej ciszy jest przy wigilijnym stole, a najbardziej boli, kiedy już wiemy, kto odszedł, a kto został — i dlaczego.
Mamy tu farsę i wzruszenie. Klarnet i bezkarność. Lidl i Norwida. I tę absurdalną, drapiącą prawdę: że najcieplejszy moment Świąt może zdarzyć się dopiero po zgaszeniu światła.
To nie jest spektakl o Świętach. To spektakl o wszystkim, co Święta próbują przykryć. O tym, jak w nowoczesnym świecie moralność miesza się z plastikiem, miłość z marketingiem, a samotność z routerem Wi-Fi.
Dwoje ludzi utknęło w windzie. Ona – zadbana, pragmatyczna, związana z instytucją „systemu”. On – bezrobotny, bezdomny, niby prostak, a jednak zaskakująco elokwentny. Ich spotkanie, z początku przypadkowe, zamienia się w serię konfrontacji, przepychanek słownych, wyznań, prowokacji i prób przekroczenia granic. Granic nie tylko fizycznych, ale też społecznych, mentalnych i emocjonalnych. Winda – przestrzeń zamknięta – staje się mikrokosmosem, w którym rozgrywa się pełna napięcia, komiczna i zarazem gorzka gra o przetrwanie. Bohaterowie testują siebie nawzajem – w dialogach, dowcipach, kłótniach i ciszy. Granice wstydu, intymności, przyzwoitości i racjonalności zacierają się w rytmie coraz bardziej absurdalnych wydarzeń. A gdy wydaje się, że opowieść dobiega końca – pętla zaczyna się od nowa.
To tekst o samotności w społeczeństwie pełnym pozornej komunikacji. O klasowej pogardzie, o fałszywych tożsamościach, o granicach miłości i człowieczeństwa. Zderzenie języków i światów – administracyjnego i ulicznego – tworzy gęstą, rytmiczną partyturę sceniczną. Wchodzimy w rejony Gombrowicza, Becketta i Mrożka, ale z autorskim, lokalnym sznytem i humorem.
Sztuka wymaga aktorskiej precyzji i odwagi – emocjonalnej i fizycznej. Idealna do realizacji w minimalistycznej, klaustrofobicznej przestrzeni. Może być zagrana zarówno z dystansem, jak i z pełną identyfikacją postaci. Świetny materiał dla duetów aktorskich – do teatru, który nie boi się myśleć, bawić i wątpić równocześnie.
Ja zawsze! to trzyaktowy komediodramat sceniczny Tadeusza Kuty, osadzony w przestrzeni zawieszonej między teatrem a snem, między próbą a życiem, między absurdem a ostatnią szansą. Sztuka opowiada o próbie – tej teatralnej, tej egzystencjalnej – w której biorą udział zapomniani aktorzy próbujący wrócić do świata, który już o nich zapomniał. To historia Betty Gallan i Georga Labrynsky’ego – pary, którą łączyła scena i dzieliło wszystko inne – wepchniętych z powrotem na scenę przez desperację dyrektora i maniakalną wiarę reżysera. Nic nie jest gotowe. Wszystko się rozpada. Próby przypominają raczej rytuał szaleństwa niż drogę do premiery. Dialogi pękają od napięć, przeskakują między farsą a liryką, groteską a realnością. Czasem wybuchają śmiechem, by za chwilę uderzyć w ton głębokiego żalu. Ona – sławna z gotowania, on – niesławny z zapominania tekstu, próbują grać sztukę o dwojgu samobójcach stojących na krawędzi dachu. A jednocześnie sami balansują nad przepaścią własnej przeszłości. Z każdą sceną zaciera się granica – między postacią a aktorem, między fikcją a wyznaniem, między próbą a rozliczeniem. To nie tylko opowieść o przygotowaniach do spektaklu, ale teatr o teatrze, miłość o starzeniu, śmierć o śmieszności. Na końcu jest piosenka, bo przecież teatr musi mieć finał, i jest śpiew, bo życie trwa mimo wszystko, i jest ironia, bo inaczej nie da się tego udźwignąć.
Ja zawsze! to tekst idealny dla małych scen i wielkich aktorów, dla reżyserów szukających w ciemności i dla widzów, którzy chcą się śmiać – choćby przez łzy. To opowieść o tym, że nie ma nic bardziej poważnego niż śmieszność i nic bardziej śmiesznego niż życie. I że nawet jeśli zostały tylko trzy miesiące, można jeszcze powiedzieć: „Ja zawsze”.
Recenzje:
– Teatr Mały – Geriatrix Show
Szczęście bywa przekorne – przychodzi, kiedy nikt go nie zaprasza, i czasem wygląda zupełnie inaczej, niż się spodziewaliśmy. Szczęściarze Tadeusza Kuty to klasyczna, inteligentna komedia sytuacyjna, w której codzienne życie Bola i Niuńci – przeciętnej pary z blokowiska – zostaje wywrócone do góry nogami przez wygraną w lotto i serię niespodziewanych gości. Z wizytą wpadają m.in. ekscentryczny artysta uliczny, ksiądz z poczuciem humoru, biskup z ego i biznesmen z… wyobraźnią. Nagle dom, który znał tylko rutynę, zaczyna tętnić absurdem, komizmem i pytaniami o to, co w życiu naprawdę ważne.
To teatr pełen humoru, ale nie płaskiego śmiechu – raczej śmiechu, który pomaga spojrzeć z dystansem na samego siebie. Dialogi są błyskotliwe, sytuacje – z życia wzięte, a przy tym pełne teatralnej finezji. Komizm rodzi się nie z żartu dla żartu, ale z precyzyjnej obserwacji ludzkiej natury, zderzenia pozorów z rzeczywistością, duchowości z konsumpcją, rutyny z marzeniem.
Szczęściarze to tekst sprawdzony i lubiany przez publiczność – zagrany setki razy w Teatrze Naszym oraz w kilku teatrach repertuarowych w Polsce. To komedia, która trafia w punkt, nie obrażając nikogo. Lekka, ale nie banalna. Zabawna, ale z drugim dnem. Idealna na dzisiejsze czasy – i na każdy wieczór, w którym chcemy po prostu... dobrze się pośmiać i poczuć trochę lepiej.
Charakterystyka postaci:
- Bolo, lat ok. 50, szary urzędnik żyjący wg. schematu: praca, dom, urlop, praca, dom, urlop
- Niuńcia, lat ok. 50 (może być mniej), typ naiwnej idiotki, niepracująca, sympatyczna
- Pan Aniołek, personifikacja wolnego ducha, zarabia ulicznymi występami, pełen uroku i empatii. Postać jakby wyjęta z epoki dzieci kwiatów, kolorowy pacyfista. Wiek raczej nieokreślony w przedziale 30-45 lat
- ks. Stefan, może być synem przyjaciół Niuńci i Bola, a więc w wieku ok. 30 lat. Może też być ich kolegą z lat szkolnych, a więc w wieku podobnym do Niuńci i Bola. Dobroduszny, prawy, z dużą dozą poczucia humoru, otwarty i szczery
- Biskup, łasy na pochwały, chytry na pieniądze sześćdziesięciolatek z brakiem poczucia humoru, ale wzbudzający raczej sympatię niż niechęć
- Prezes, lat 40-50, typowy biznesmen, dorabiający się na szemranych interesach, pozbawiony skrupułów, dość prostacki i prymitywny, ale niegroźny osobnik
- Wiceprezes, lat 30-40, prosty, mało błyskotliwy, żeby nie powiedzieć prymitywny, momentami zabawny, wręcz karykaturalny przykład przedstawiciela współczesnych elit biznesowych. Lustrzane odbicie Prezesa. Jego obecność pozwala Prezesowi łagodzić swoje kompleksy
Recenzje:
– Jelenia Góra Nasze Miasto – o premierze i odbiorze
– Dziennik Teatralny – Zielona Góra
– wZielonej.pl – „Od nadmiaru szczęścia…”
– 2Tygodnik Kielecki – „Szczęściarze” jako współczesny Molier
Pralnia to trzyczęściowa tragigroteska autorstwa Tadeusza Kuty, rozgrywająca się gdzieś pomiędzy snem a codziennością, pomiędzy łóżkiem a drzwiami, pomiędzy lodówką a telefonem. W tej pozornie zwyczajnej przestrzeni, gdzie On i Ona leżą od miesięcy w pościeli, której nie da się już wyprać – nie tylko dlatego, że pralka cieknie – rozgrywa się historia o niemocy, lęku i absurdzie współczesnej egzystencji. O brudach, które mnożą się nie wiadomo skąd. O relacji, która trwa bardziej z przyzwyczajenia niż z potrzeby. I o tym, jak łatwo życie zamienia się w scenariusz, z którego nie da się wypisać.
To opowieść o parze, która z pozoru tkwi w marazmie, ale w rzeczywistości odgrywa najintensywniejszą walkę – o sens, o uwagę, o to, kto wstanie do drzwi. Ich codzienne dialogi przeskakują między błyskotliwą komedią słowną a poetycką lamentacją, między intelektualną szermierką a zwykłym: „Dupa. Gówno”. To teatr absurdu podszyty najprawdziwszym dramatem. Do tego pojawia się Obcy – postać rodem z kafkowskiego biura rzeczy zgubionych – który zaczyna regularnie dostarczać im „brudy”, materializując metafory, które lepiej trzymać w głowie.
Z każdą sceną napięcie rośnie, granice się zacierają, a senne rytuały stają się coraz bardziej realne. W drugiej części bohaterowie wychodzą z łóżka, ale tylko po to, by zanurzyć się w groteskę współczesnych diet, leków i „odnowy duchowej”. Świat zewnętrzny okazuje się jeszcze bardziej absurdalny niż ten zamknięty w czterech ścianach. Trzecia część wraca do punktu wyjścia, ale teraz już wszystko wiadomo. Nie da się uciec, nie da się wyprać. Bo pralnia to nie jest miejsce. To stan ducha.
Recenzja:
– Dziennik Teatralny Zielona Góra – Pralnia skłania do refleksji
Teatr im. Stefana Żeromskiego, Kielce
Adaptacja: Przemysław Pilarski
Teatr Powszechny im. Kochanowskiego Radom
Przekład: Anna Bańkowska